06 lutego 2011

Druga strona książki

Poszukiwania czytelnicze prowadzą nas czasem na swoiste manowce. Swoiste, bo może nie każdy odbiera pewne informacje na mój sposób.
Zagmatwane to, co powyżej, wiem, ale męczy mnie jeden temat. Jak się bowiem okazuje, z perspektywy ostatniego mojego odkrycia, nie wszystko o ukochanych pisarzach, ojcach i matkach ukochanych bohaterów, chciałabym wiedzieć. A moje ostatnie odkrycie to biografia Lucy Maud Montgomery. Napisana, jak się właśnie doczytałam na wklejce mojego egzemplarza, w 1997 r. przez Mollie Gillen, Maud z Wyspy Księcia Edwarda pierwszy raz wydana u nas przez Naszą Księgarnię, wznowiona jakieś dwa lata temu (dokładnej daty nie zamieszczono, a moja memoria krucha jest ;)) przez Wydawnictwo Literackie, tuż po zakupieniu jej przeze mnie przeczytana została do połowy, dokładnie do momentu, gdy 36-letnia Maud wyszła za mąż. Wprawdzie słowa autorki biografii o pewnych cechach charakteru Ewana Macdonalda, wybranka panny Maud, kończących tamten rozdział, były wysoce intrygujące, jednak coś potężniejszego oderwać mnie musiało od dalszej lektury, tak że książka z precyzyjnie w niej umieszczoną zakładką przestała sobie ponad rok na półce, kompletnie nieruszona. Spoglądałam na nią kątem od czasu do czasu, ale miałam tyle innych "na tapecie"... Jednak na czas rekonwalescencji po grypie żołądkowej, która mnie dopadła trzy dni temu, zafundowałam sobie jako remedium film o Ani, co do której to produkcji usłyszałam wiele skrajnych nawet opinii, a który mimo wszystko ciepło mi się kojarzy i dobrze robi na wszystko. Tym razem też podziałał :) Polecam!
Ale potem poszukałam sobie informacji o filmie. No i tu się zaczęło.
Pomijam już to, że dwoje moich ulubionych aktorów, przedstawiających pełne ciepła i miłości postaci Maryli (tylko z pozoru była szorstka :)) i Mateusza walczyło z chorobą nowotworową i każde z nich ją przegrało. Ale sama Maud!
Otóż okoliczności jej śmierci nie są do końca jasne. Dwa lata temu, w setną rocznicę pierwszego wydania Ani z Zielonego Wzgórza, wnuczka pisarki przerwała, jak to ujęto, zmowę milczenia i napisała krótki esej o babce, którego nie będę streszczać, można go znaleźć tutaj: http://www.pinezka.pl/byl-sobie-czlowiek/3517-lucy-maud-montgomery-postscriptum. Powiem tylko, że pod ostatnim akapitem całego artykułu podpisuję się całym sercem.
Ostatecznie jednak sięgnęłam - a było to o 1-ej nad ranem, po biografię. Z kart tej książki wyłania się obraz bardzo zapracowanej kobiety - pisarki, pastorowej, żony i matki: wszystkie te funkcje były właściwie na pierwszym miejscu, wszystkie równie istotne, a w charakterze Maud nie leżało "odpuszczanie sobie". (Dodatkowo przez długie lata prowadziła korespondencję z dwójką przyjaciół - i nie były to notki typu SMS.) Przede wszystkim jednak największą pracę wykonywała nad samą sobą, pastorowej bowiem nie przystoi mówienie czy robienie pewnych rzeczy, na które Maud nierzadko miała ochotę. Samodyscyplinę miała ogromną. Cała Ania Shirley, można by powiedzieć.
Jednak od Ani różniła ją umiejętność ukrywania prawdziwych uczuć. Maud doprowadziła ją do takiej perfekcji, że nikt nie miał pojęcia, co działo się w jej duszy. Nawet dzienniki pisała tak, żeby nadawały się do publikacji. Tylko dwaj jej korespondencyjni przyjaciele, z których widziała tylko jednego i tylko raz w życiu, mieli nieco więcej wiedzy na temat jej przeżyć. Za długo by tu o tym pisać, dlatego polecam gorąco książkę pani Gillen. Powiem tylko, że supozycje, dotyczące jej śmierci, burzą zupełnie mój obraz tej postaci. Bo - moim skromnym zdaniem - by stwarzać silnych bohaterów swoich powieści, ona sama musiała mieć siłę. Musiała mieć siłę, by podźwignąć - i to w jakim stylu! - wszystkie te role, jakimi obarczyło ją Życie. Była ciepłą osobą. No i musiała mieć w sobie te cechy, jakimi obdarzała swoje postaci!
Postawienie takiej kropki nad jej Życiem, jak chce to uczynić jej wnuczka, czyni z mojej Bohaterki L.M. Montgomery... no właśnie - kogo?
Muszę to wszystko jeszcze raz przemyśleć...