20 marca 2011

Romantycznie

Po wczorajszym, zupełnie niezamierzenie filozoficznym wpisie, wrócę do tego, o czym miałam zamiar napisać.
Przecież wiosna, choć teraz zimna i wietrzna, to kwiaty, maj, słowiki i księżyc jak balia. (Notabene, dzisiejszej nocy było perygeum, to znaczy Księżyc był najbliżej Ziemi od kilkunastu lat! Świecił podobno przepięknie, ale ja ostatnio śpię jak zabita i nawet On, zaglądający do mojego pokoju - zawsze tak robi - nie dał rady mnie obudzić :)) A te kwiaty, słowiki i reszta kojarzą mi się niezmiennie z "romansowymi" historiami pióra np. Heleny Mniszkówny czy Marii Rodziewiczówny.
Pierwsza zadebiutowała Trędowatą, melodramatem, którego akcja dzieje się w kręgach tzw. sfer wyższych, czyli arystokracji. Do domu, zamieszkanego przez ciotkę ordynata Michorowskiego, baronową Elzonowską i przez jego dziadka, Macieja Michorowskiego, przyjeżdża panienka z dobrej, szlacheckiej, choć niebogatej rodziny, która ma zostać guwernantką Luci, córki tejże ciotki. Panna Stefcia Rudecka ma lat dziewiętnaście i smutne doświadczenie zawodu miłosnego za sobą. Zmiana miejsca pobytu w sytuacji, gdy panna została zwiedziona przez nierzetelnego epuzera, wydaje się jej rodzinie i samej Stefci bardzo dobrym rozwiązaniem. Problem zaczyna się jednak już na miejscu, bo słowo matce Luci zostało dane, posada przyjęta, a Stefcia ma ochotę uciec - wszystko przez młodego ordynata, Waldemara...
Gdy czytałam tę książkę po raz pierwszy jako trzynastolatka, urzekła mnie ona tym jakimś czarem przedwojennego romansu, sposobem bycia ówczesnych ludzi, galanterią panów - egzotyką w stosunku do dzisiejszych standardów. Dopiero po latach, przy powtórnym czytaniu, dotarło do mnie, że to taka powiastka, którą przyjęło się określać mianem "wyciskacza łez". Co nie zmienia faktu, że swój urok, jak dla mnie, zachowała. Lubię też jej przedwojenną adaptację (1936r.) z Barszczewską i Brodniewiczem.

Wersja Hoffmana z 1976 roku zupełnie mi nie pasuje, może przez postać ordynata, do której to roli Leszek Teleszyński kompletnie się, moim zdaniem, nie nadawał.

Mniszkówna napisała jeszcze kilka powieści "romansowych", ale przyznaję, poza Trędowatą i Ordynatem Michorowskim, nie przeczytałam żadnej do końca, nużyły mnie.
Podobnie Rodziewiczówna napisała wiele powieści, chociażby Wrzos, mówiący o nieszczęśliwej miłości niejakiej Kazi, przeniesionej z dworku szlacheckiego do dusznej jak dla niej Warszawy, gdzie dziewczynę jeden malarz właśnie do wrzosu przyrównał. Ale z tej powieści tyle tylko, przyznaję, pamiętam, bo znacznie bardziej wciągnęła mnie inna - Między ustami a brzegiem pucharu.
Jest to historia bawidamka i hulaki, Wentzla hrabiego Croy-Dülmen, który będąc po matce Polakiem, tępił wszystko, co polskie, uważając, że ojciec był, delikatnie mówiąc, nierozważny, popełniając mezalians, za który on, Wentzel, musi teraz płacić, bo w dwójnasób musi udowadniać, że jest lojalnym Niemcem. Spostrzega on razu pewnego w operze piękną pannę w opalach. Nie on jeden zresztą zwraca na nią uwagę, jego przyjaciele też ją dostrzegli. Zaczęły się zakłady - skąd ona pochodzi, kto pierwszy się tego dowie, ba - kto pierwszy ją zdobędzie! Szczęśliwy - bądź nieszczęśliwy, zależy, jak na to spojrzeć - traf chce, że wracając nocą od kochanki, hrabiny Aurory, widzi Wentzel taką oto scenę: znany mu, aktualnie tęgo podchmielony, "birbant i awanturnik" właśnie tę pannę, która z myśli wyjść mu nie chce, dość nachalnie nagabuje o całusa. Panna wyrywa się, jak może, dostrzega w końcu Wentzla, który jest już obok, i prosi go o odprowadzenie do domu. Tamten, po krótkiej wymianie niewybrednych żartów, w końcu wyzywa Wentzla od "polaczków", na co nasz hrabia reaguje, jakby mu kto policzek wymierzył, a kara za policzek jest ta, co zwykle: pojedynek na udeptanej ziemi. Nie przypuszcza nawet, że przez ten pojedynek jego szanse, jeśli w ogóle jakieś miał, teraz spadły do zera ;) Odprowadził potem Wentzel pannę, gdzie chciała, nie dowiedział się o niej nic zgoła, śledzenie jej nie dało rezultatów, na umówione przez niego spotkanie nie przyszła - klapa na całej linii. Ale Wentzel nie z tych, co się tak łatwo poddają... :)
Rodziewiczówna zastosowała w swojej powieści, rzec by można, "tani chwyt" - hulaka pod wpływem uczucia zamienia się... czy w ideał? Zapraszam do powieści. Bardzo sympatycznie się czyta o ludziach sprzed Wielkiej Wojny. Entourage jak poprzednio - egzotyczny. Ale i ujmujący. Natomiast adaptacja filmowa może zaskoczyć przywiązanych do pierwowzoru powieściowego, gdyż trudno w niej doszukać się melodramatu. Owszem, korpus został zachowany, ale realizatorzy położyli większy nacisk na humorystyczne wątki w powieści, trochę podkolorowali i efekt jest całkiem miły dla oka.




~~~

Widzę, że wiosenny temat romansów wcale nie został wyczerpany. Ale nic to, jutro też jest dzień ;)


19 marca 2011

Wiosna

Zaniedbałam pisanie - wstyd!
Fakt, daje mi w kość praca; przychodzę do domu i padam na nos. Ale to może przez tę zimę. Czas się zacząć rozwijać jako ten kwiatuszek, kiełkować pomysłami i pisać, pisać, pisać!
Czytam ostatnio poradniki autorstwa Beaty Pawlikowskiej. Zaczęłam niejako od końca książką W dżungli samotności, ale o niej już wspominałam. Teraz czytam W dżungli miłości. Każda z nich napisana jest lekkim, przystępnym językiem, choć opowiada o wcale nielekkich sprawach życiowych. Na wiosnę jak znalazł dla każdego, kto - tak jak ja - ma dużo pytań: dlaczego?
Czemu właśnie na wiosnę?
Bo tak sobie myślę, że to dobry czas na wszelakie wiosenne porządki, nie tylko te zewnętrzne, nową fryzurę, nowy pomysł na wygląd, czy nawet na te domowe, mycie okien, żeby więcej słońca wpuścić do mieszkania, czy trzepanie dywanów, żeby odświeżyć w tymże mieszkaniu powietrze. To dobry moment na porządki w samym sobie. Mamy w końcu na to odpowiedni czas - Wielki Post. Czas, żeby przemyśleć siebie, znaleźć do siebie drogę - jeśli jest jeszcze nieodnaleziona, odpowiedzieć sobie na parę istotnych pytań.
Zatrzymać się.
Stanąć gdzieś, w wolnej  przestrzeni - i wziąć w płuca haust czystego powietrza.
Wsłuchać się w wiatr, szumiący w nagich jeszcze konarach drzew.
Poczuć w sobie życie.
I - podobnie jak cała przyroda - odrodzić się na wiosnę :)