21 lutego 2024

Rodzinne wędrówki – kuchnia i język (2)

Ponieważ nie wyczerpałam ostatnio tematu tradycji kulinarnych, które przeniknęły do mojego domu rodzinnego wskutek wszelkich wędrówek, jakie podejmowali moi przodkowie, dziś ciąg dalszy opowieści.

Pisanki wielkanocne, arch. własne

Takimi najbardziej egzotycznymi z potraw świątecznych, związanych z kulturą wschodnich regionów kraju, wydają się kutia i pascha przyrządzane odpowiednio ma Wigilię i na Wielkanoc. Ale w naszym domu ich nie było, mimo tego, że niektóre moje prababki wzrastały w tradycji greckokatolickiej. Były za to kluski z makiem i bakaliami, o których czytam, że pochodzą z Zagłębia, okolic Poznania i Łodzi. Kapustę wigilijną przyrządzało się zawsze z fasolą, co z kolei wiąże ją z Mazowszem, skąd pochodzi rodzina mojego ojca. Wygląda więc na to, że do naszego domu smaki ze Wschodu się nie przeniosły.

Nie mogę przy okazji pominąć kwestii językowych. W domu używało się wielu wyrażeń z Mazowsza: czytając ostatnio Chłopów, znalazłam znane z dzieciństwa powiedzonko galanto. Z kolei babcia Waleria, wnuczka kujawskich osadników na Polesiu, ze Wschodu przyniosła takie określenie jak nadojedli w sensie: dogryźlizaszli za skórę. No i po domu chodzimy na zmianę: albo w ciapach (wschód), albo w kapciach (Mazowsze). Ale z kolei moja mama, gorzowianka, która kończyła szkoły tamże, odmienia zdrobniałe formy imion męskich typu GrześKrzyś w sposób charakterystyczny dla zachodnich regionów kraju, czyli Grzesiu przyszedłKrzysiu powiedział

Czy wspominałam już, że mam zwichnięcie filologiczne? :D

Stół wielkanocny po śniadaniu ;)
zdjęcie modyfikowane, arch. własne

Ale wracając do kulinariów: we wspomnianych Chłopach, których akcja dzieje się niecałą godzinę drogi od miejsca urodzenia mojego ojca, znalazłam potrawy, z których kilka przyrządzało się u nas na Wigilię. W pierwszej kolejności wymienione są tam kluski z makiem, potem kwas czyli barszcz czerwony, ale w naszym domu był podawany z pierogami z grzybami i kapustą. Z kolei śledzie mama robiła w śmietanie lub w oleju i jedliśmy je z gotowanymi ziemniakami, co jest nabytkiem z kuchni kujawskiej, natomiast racuchy były chyba tylko raz. Śledzia smażonego jadłam po raz pierwszy dopiero w tym roku na spotkaniu świątecznym u jednej z ciotek męża, pochodzącej spod Pionek.

Co zaś się tyczy Wielkanocy, w naszym domu nie było jakichś porywających pomysłów na jedzenie, ot, jajko z majonezem, czasem z chrzanem, sałatka jarzynowa, pieczona szynka, biała kiełbasa i żurek albo barszcz biały podawany z jajkiem i kiełbasą. Baby wielkanocne zaczęłam sama piec już jako dorosła kobieta, z dzieciństwa zaś zapamiętałam głównie sernik po wiedeńsku z nielubianymi wtedy przeze mnie rodzynkami w środku. Dopiero z czasem, gdy poczytałam o zwyczajach świątecznych w szlacheckiej Polsce, doszłam do wniosku, że Wielkanoc to były święta typowo mięsne – po ponadmiesięcznym okresie jadania żuru na zmianę ze śledziami, nasi przodkowie najwyraźniej odczuwali palącą potrzebę radykalnej zmiany menu.

To, co jeszcze odnalazłam w Chłopach, to opis zwyczaju związanego ze święceniem pokarmów – dokładnie taki, jak mi o nim opowiadała ciotka Irena, siostra ojca. Otóż do domu najbogatszego we wsi chłopa: w powieści był to Boryna, w opowiadaniu ciotki – mój pradziadek Józef, cieśla i stolarz, porównywany przez ciotkę do Boryny właśnie, schodziły się gospodynie, przynosząc w koszach pokarmy na święcone. Stawiały te kosze na wielkim stole, wystawionym specjalnie w tym celu w ogromnej sieni pradziadkowego domu. Przyjeżdżał bryczką proboszcz, któremu miejscowe chłopaki płatały figle, np. płosząc konie strzelaniem z kalichlorku. Oczywiście było mnóstwo huku, dymu, kwiku przestraszonych koni i ogólnego zamieszania, ale gdy już udało się opanować sytuację, następował rytuał święcenia pokarmów.

Co do świętowania kolejnych dni Wielkanocy to wiem tyle, że chłopcy chodzili po wsi "po dyngusie", czyli od drzwi domu jednych gospodarzy do następnych, śpiewając przyśpiewki i zbierając od gospodyń różne różności – a to jakieś ciasto, a to jajka, a to kilka złotych. O chodzeniu z kogutkiem, który to zwyczaj opisuje Reymont, nie słyszałam, ale zapytam jeszcze. Natomiast o świętowaniu Wielkanocy na Wschodzie nie wiem kompletnie nic – na razie. Prawdę mówiąc, opowieści z domu rodzinnego mojej mamy nie znam żadnych. I ona, i jej młodsza siostra urodziły się już na ziemiach zachodnich. Po informacje z domu dziadków trzeba by się udać do najstarszej z sióstr, ciotki Lutki, chociaż nie wiem, ile ona jeszcze pamięta z dzieciństwa…

10 lutego 2024

Wycieczka

Widok na Małopolski Przełom Wisły ze zbocza kamieniołomu
w Piotrawinie (fot. własna)
Wybraliśmy się dziś na wycieczkę do kamieniołomu w Piotrawinie. Zbyszek, mój mąż, amatorsko interesuje się geologią, ale sądząc po ogromie wiedzy, jaką dysponuje, jest to zdecydowanie jedna z jego pasji. Przyjeżdżali tu z kolegami (często na rowerach) jeszcze w czasach licealnych i szukali amonitów, gąbek i innych cennych znalezisk.

Widok jw. I mało widoczny klucz dzikich gęsi (fot. własna)

Ale nie o geologii chciałam pisać. Bo w tej dzisiejszej wycieczce najlepsze było to, że wystarczyło niecałe 50 kilometrów, by spod szarej i ponurej warstwy chmur wydostać się na słoneczko. Kompletnie nie spodziewaliśmy się tak zasadniczej zmiany kolorytu otoczenia. Ostatnio mocno mi doskwiera zimowa aura (szczególnie w tym wydaniu ni to listopadowym, ni marcowym, takim zgniłym i wilgotnym) i zarówno sam wypad, jak i niespodziewanie zastane na miejscu słonko bardzo dobrze wpłynęły na mój nastrój. A widoki z góry – niesamowite. Niedawno wracaliśmy skądś tędy – droga wiedzie wzdłuż korony kamieniołomu; było już ciemno i w oddali widać było te wszystkie światełka błyskające po drugiej stronie rzeki. No cudo!

Widok jw. U stóp zbocza widoczna radosna twórczość zakochanych
(usypane z kamieni serce, a w środku napis: "wyjdziesz za mnie?"; fot. własna)

Czasem wcale nie trzeba nie wiadomo jak daleko jechać, żeby zobaczyć niewielkie cuda. A ja od dłuższego czasu mam potrzebę przestrzeni. Może podświadomie łączę ją z wolnością, co zupełnie przypadkowo uświadomiła mi Jonna Jinton w jednym z ostatnich swoich filmów…