06 stycznia 2024

Boże Narodzenie, Gody czy Szczodre Gody?

 

Podłaźniczka (wykonanie i fotografia własne)
Święta to taki czas, gdy z jednej strony człowiek jest w biegu między zakupami, porządkami i kuchnią, a z drugiej – rozleniwia się w innych obszarach. Jestem tego doskonałym przykładem.

Ale po raz pierwszy w życiu zrobiłam podłaźniczkę! To taka ozdoba świąteczna, o której można powiedzieć, że jest starszą siostrą znanej nam wszystkim choinki. Podwieszało się pod powałą, czyli sufitem, gałąź jedliny, sosny czy świerku i przyozdabiało ją jabłuszkami i orzechami, a także ozdobami zrobionymi ze słomy. Artykuł o tym można przeczytać tutaj. U mnie nie było jabłuszek ani orzechów, ale to w tym roku! Zobaczę, dokąd kreatywność zaprowadzi mnie w czasie kolejnych Godów. I czy pod sufitem w kuchni, gdzie są belki*, powieszę podłaźniczkę, czy może skuszę się i zrobię pająka.

'
(fot. własna)

Choinkę też mamy, jeszcze stoi ubrana w bombki, szydełkowe gwiazdki, aniołki ze słomy, ale i takie z bibuły przeze mnie zrobione. Są też na niej, już bardzo nieliczne, ozdoby z rodzinnego domu mojej mamy.

(fot. własna)

I jak teraz o tym piszę, zastanawiam się, jak mogła wyglądać Wigilia u dziadków? W tamtych czasach w dzień Wigilii obowiązywał post i u nas w domu na obiad jadło się gotowane kartofle podawane ze śledziami w oleju – mogę więc przypuszczać, że była to kontynuacja dawnego zwyczaju. Na stole podczas wieczerzy, oprócz wspomnianych śledzi i kartofli, były też smażony karp, uszka z barszczem czerwonym, kluski z makiem na słodko, kapusta postna z grzybami i fasolą (sic!) i pierogi z kapustą i grzybami. I kompot z suszu. I makowiec, z którym mama najczęściej nie wyrabiała się przed wieczerzą. I sałatka jarzynowa. Raz, pamiętam, były też racuchy drożdżowe, które ponoć jadało się w domu rodzinnym mojego taty. Gdy nabyłam nieco wiedzy o zwyczajach wigilijnych pochodzących z różnych regionów kraju, byłam nieco zaskoczona, że u nas w rodzinie nie robiło się kutii, co nie byłoby niczym niezwykłym, biorąc pod uwagę miejsce urodzenia zarówno dziadka Bronka, jak i babci Walerii. Wprawdzie ojcowie obojga pochodzili z rodzin, które na Polesie przybyły z okolic Bydgoszczy i Włocławka, ale weszli oni w związki z kobietami, których korzenie były z tegoż Polesia, leżącego na pograniczu kultur, i taka kutia na stole wigilijnym jest tam elementem tradycji.

Nie wiem też, jakie tradycje towarzyszyły przystrajaniu domów na Wigilię. Tata opowiadał, że w jego domu (na Mazowszu) choinkę przynosiło się z lasu w dzień wigilijny i wtedy ją stroiło, ale nie znam opowieści z domu mamy. Nie wiem więc, czy moje poleskie przodkinie robiły pająki ze słomy lub czy ustawiały Diducha w kącie izby. O światach z opłatków i pająkach opowiadała natomiast ciotka Irka, siostra taty. I o stawianym w rogu izby snopie siana także. Sianko pod obrusem, którym nakrywano stół wigilijny, czasem bywało u nas w domu. Ale ogólnie odnoszę wrażenie takiego chaosu informacyjnego, jakby fakt przeniesienia się ze wsi do miasta automatycznie odłączał potomków tamtych ludzi od źródła tradycji. Stąd też taki tytuł niniejszego wpisu. Wychowałam się w tradycji Bożego Narodzenia, z książki Zygmunta Glogera Rok polski dowiedziałam się, że jemu współcześni ten okres nazywali Godami, a dopiero od niedawna wiem, że w tym czasie Słowianie świętowali odradzanie się Słońca. Wiele obrzędów (jeśli nie wszystkie) celebrowanych w okresie Bożego Narodzenia swój początek ma w słowiańszczyźnie. Przechowały się one głównie w tradycji pielęgnowanej na dawnej wsi. Ale pojawia się coraz więcej literatury na ten temat, powstają stowarzyszenia i fundacje, które rozpowszechniają wiedzę o tym, co działo się na naszych ziemiach w czasach przedchrześcijańskich. Osobiście bardzo mnie to cieszy, bo zawsze miałam wrażenie jakiegoś braku w naszej historii i ten temat rozpalał moją wyobraźnię – ostatecznie wszyscy: Grecy, Rzymianie czy Celtowie mieli swój panteon bogów, a Słowianie co? No więc teraz mam możliwość zaspokoić swój głód wiedzy w tym zakresie.

* Sufitowe belki w kuchni mamy zupełnym przypadkiem. Mieszkamy z mężem w kilkunastopiętrowym bloku z żelbetonu (oddany do użytku w 1979 roku), płyta żerańska, jak się to mówi, "pracuje" i na suficie powstają pęknięcia. Ponieważ nie chcieliśmy w kuchni robić sufitu podwieszanego, dzięki któremu nasz problem natury estetycznej niewątpliwie zostałby rozwiązany – zainspirowaliśmy się architekturą rodem z chałupy moich mazowieckich dziadków i dzięki temu mamy i zamaskowane rysy na suficie, i powałę w kuchni, pod którą teraz możemy powiesić chociażby podłaźniczkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz