30 listopada 2010

Bakcyl

Istnieją dwie rzeczy (prócz oddychania, picia, jedzenia i spania ;)), bez których nie mogę się obejść – czytanie i pisanie.
Pierwsza z nich dość długo wykluwała się pośród moich głównych potrzeb. To mój młodszy brat był tym genialnym dzieckiem, które nauczyło się czytać nie wiedzieć kiedy ni jak. Ze mną był problem. Jako sześcioletni szkrab miałam tendencję do robienia czeskich błędów, składanie wyrazów z rozsypywanki w ogóle mi nie szło, pani w przedszkolu nie umiała do mnie dotrzeć – nie chciałam czytać. Zraziłam się. W klasach I-III nasza pani wychowawczyni przekupiła mnie – nieświadomie! – zadając przy czytaniu pracę dodatkową: otóż każdą przeczytaną książeczkę należało opisać pokrótce w specjalnie do tego przeznaczonym zeszycie i – UWAGA! – narysować obrazek przedstawiający jakiś charakterystyczny dla tej opowiastki moment. I to właśnie ten rysunek był tym magnesem, który przyciągał mnie do słowa pisanego. Przełom nastąpił dopiero przy lekturze Szatana z siódmej klasy. Pamiętam, że byłam chora, leżałam w łóżku, brat zaś wypożyczył dla mnie tę właśnie książkę. Niewykluczone, że przedtem widziałam film w reż. pani Kaniewskiej. Dość, że była to dla mnie - jeszcze przed przeczytaniem! – książka niejako magiczna. I oto ja, wzdragająca się przed czytaniem, całą tę powiastkę przeczytałam mojej ciotce na głos! Mając chorą krtań!!! (Za dużo wykrzykników, wiem…) No, a potem to już samo ruszyło. Doszło do wypadków gorszących otoczenie, bo gdy cała klasa jak jeden mąż kuła na korytarzu przed klasówką z chemii, ja pożerałam Wymarzony dom Ani ;)
Druga potrzeba narodziła się niewiele później – i też przez książkę. Wpadła mi w ręce nieoddana do biblioteki przez któregoś z moich Rodziców książka Haliny Snopkiewicz Słoneczniki. Powieść napisana jest w postaci pamiętnika głównej bohaterki, niejakiej Lilki. Początki mojego pamiętnika nie były tak świetne jak bohaterki książki, zanim na dobre zaczęłam pisać, musiałam dojrzeć i sporo wody upłynęło w Wiśle (którą nb. z okna co dzień widzę), ale jak już zaczęłam, to – podobnie jak z czytaniem – lawina ruszyła. Potem na czoło moich ulubionych pisarzy wysforowała się pani Chmielewska i przepadłam pod każdym względem – nie mogłam się obejść bez czytania i ciągnęło mnie – i nadal ciągnie – do pisania. Z tego wszystkiego czytanie idzie mi najsprawniej ;) W przysłowiowej szufladzie leży kilka projektów, które nie wiem, czy się kiedykolwiek doczekają, że nadam im pełny kształt. Chwilowo braki pisarskie zaspokajam pisząc nadal pamiętnik – a od wczorajszej nocy ten blog :)

3 komentarze:

  1. Tja. Pamiętam, że ni chu chu nie umiałem zrozumieć, że nie lubisz czytać. Ja uwielbiałem. Tego "Szatana..." podrzuciłem Ci specjalnie, jeśli dobrze pamiętam, z myślą, że jeśli TO nie chwyci, to już chyba nic nie chwyci ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Asia- krytyk literacki,pisze felietony w czasopismach i zarabia na tym dużo pieniędzy. Tak Cie widzę.Muszę się nauczyć tak ładnie pisać.

    OdpowiedzUsuń