26 listopada 2023

Słów kilka o poszukiwaniach genealogicznych (cz. 1)

Akt chrztu mojego praprapradziadka Pawła Kawczyńskiego

Poszukiwania genealogiczne idą jak po sznurku, gdy wszystko ładnie się układa, księgi istnieją i są zeskanowane, a w aktach nie ma błędów. A teraz wróćmy na ziemię ;) 

W tym wpisie zebrałam różne spostrzeżenia, jakie poczyniłam, robiąc drzewo genealogiczne mojej rodziny. Bo o ile same poszukiwania są świetną zabawą, o tyle różne "kwiatki" potrafią szukającego nieźle zbić z tropu. 

Zacznijmy może od tego, że obowiązek prowadzenia ksiąg stanu cywilnego wprowadzono na mocy Kodeksu Napoleona w 1808 roku. Do tego czasu to, czy parafia będzie prowadzić rejestr urodzeń, ślubów i zgonów, czy nie, zależne było chyba od niej samej. Wiele starych parafii takie rejestry prowadziło. To, jakie informacje wpisywano w tych dokumentach, też zależało od lokalnej praktyki albo i innych czynników: inaczej formułowano informacje w dokumencie odnoszącym się do szlachcica (nobilites), a inaczej – do chłopa czy mieszczanina. Powyżej mamy akt chrztu z 1790 roku, spisany po łacinie, wystawiony w parafii pw. św. Anny w Grodzisku Mazowieckim. Czytamy w nim, co następuje:

Osowiec

Ja który jak wyżej w roku jak wyżej [1790] 17 stycznia ochrzciłem dziecię imieniem Paweł [urodzone] z nieprawego łoża pracowitej matki Elżbiety Kawczesionki. Chrzestnymi byli pracowici Wiktor Kaczmarczyk i Agata Kwiatkowska.

Tyle. Jak widać, najważniejszą informacją była chyba ta o pochodzeniu dziecka – illegitimi thori znaczy tyle, co "z nieprawego łoża". Zastanowić też może forma nazwiska matki dziecka: bardziej nie dało się już podkreślić, że to niezamężna panna. Skoro "pracowita" to najpewniej z tzw. gminu. Ale poza tym nic – ani informacji o jej wieku, ani o tym, czym się zajmowała. Szukałam tej Elżbiety – w końcu to moja 4xprababka, ale nigdzie jej nie ma, kamień w wodę. W ogóle znaleźć przodka pochodzenia chłopskiego graniczy czasem z cudem. Chociażby kwestia nazwisk. Jak można przeczytać w tym artykule, nazwisko to dość młody wynalazek. Tendencja do zachowywania nazwiska dziedzicznego pojawia się dopiero około XVII wieku, ale obejmuje ona grupę możnych, szlachty, bogatych mieszczan i kupców. Natomiast wśród chłopstwa długo jeszcze utrzymuje się zwyczaj używania przezwisk związanych z zajęciem, które było właściwe dla danej osoby, miejscem pochodzenia czy było pochodną imienia ojca.

Mam w swoim drzewie rodzinę Walentego Sołtysa – to mój 6xpradziadek. W jego akcie zgonu odnotowano, że "na swoim Sołtystwie umarł" (pisownia oryginalna). Prawdopodobnie z faktu piastowania przez niego tak dostojnej funkcji wynikło to, że i on sam, i żona, i dzieci – wszyscy oni zapisywani byli w dokumentach jako Sołtys, Sołtysik, Sołtysiak, a nawet Wójcicki czy Wójtowicz. I prawdę mówiąc, nie wiem, czy posługiwał się jakimś innym nazwaniem (chyba że Wójcicki/Wójtowicz było tym właściwym nazwiskiem), bowiem w jego akcie zgonu ani słowa nie ma o rodzicach – spisujący akt nie zapytał o nich świadków, a szkoda, bo byłby to jakiś ślad. Jeden z synów Walentego, Franciszek, doczekał się dziesięciorga dzieci, z których sześcioro zostało zapisanych w księgach stanu cywilnego pod nazwiskiem Wójcicki/-cka, a czworo jako Wójtowicz. Sam Franciszek, gdy się żenił, figurował pod nazwiskiem Sołtysiak – i w sumie słusznie, był w końcu synem sołtysa. Ale z tego zamieszania z nazwiskami wynikła jeszcze jedna kwestia: otóż najstarszą córkę Franciszka zapisano w aktach stanu cywilnego jako Katarzynę Wójcicką, a po czternastu latach kolejną, ostatnią, jak się potem okazało, pociechę jako… Katarzynę Wójtowicz. Obie dożyły dorosłości i każda wyszła za mąż. Ale takich zbieżności mam w drzewie więcej. Tenże Paweł Kawczyński, którego akt urodzenia widnieje powyżej, poślubił Antoninę z Tarnasów, wdowę po Marcinie Sobczaku, z którym miała troje dzieci, a czwarte urodziła już po śmierci męża. Temu dziecku, dziewczynce, dano imię Marianna. Gdy Antonina wyszła za mąż za Pawła, pierwszej urodzonej z tego związku dziewczynce dano na imię… Marianna. Różnica wieku między dziewczynkami wynosiła trzy lata, ta druga jest moją praprababką. Mój pradziadek Andrzej Matusiak miał dwóch braci o tym samym imieniu: jednego ojciec Stanisław Matuszewski vel Matusiak zapisał jako Jana Nepomucena Matusiaka, a drugiego jako Jana Matuszewskiego. Ponadto dosyć częstą praktyką było nadawanie nowonarodzonemu dziecku imienia po tym, które wcześniej zmarło, co też prowadzić może do pewnej konsternacji u prowadzącego poszukiwania początkującego genealoga.

Z nazwiskami kobiet jest jeszcze gorzej, bo nazywane były często od imienia ojca albo nawet męża – o ile w ogóle wymienione były z nazwiska. Przeglądając kiedyś księgi małżeństw ze wspomnianej parafii pw. św. Anny w Grodzisku Mazowieckim (szukałam mojej 4xprababki Elżbiety), natrafiłam na kilka wpisów, w których z imienia i nazwiska zapisany był tylko mężczyzna, kobietę natomiast w wielu przypadkach określono tylko imieniem. Dotyczyło to jednak tylko "pracowitych" chłopów – najwyraźniej nikomu nie przyszło do głowy, że w trzysta lat po sporządzeniu wpisu w księdze parafialnej znajdzie się ktoś, kto będzie szukał swoich przodków pochodzących z tej warstwy społecznej.

Wracając do nazwisk kobiet tworzonych od imion ojców czy mężów: moja 3xprababka Marianna Wieczorkowa w różnych dokumentach figuruje albo jako właśnie Wieczorkowa, albo Antczak lub Janczak. W akcie ślubu jednego z jej synów wpisano Mańszewska jako jej nazwisko, a w akcie zgonu jej męża – Maciejewska. I to nadal jest ta sama osoba, co można stwierdzić na podstawie innych danych z tych dokumentów (np. miejsce urodzenia, wymienione dzieci czy nawet nazwiska świadków, przy których zaznaczony jest stopień pokrewieństwa). Z kolei nazwanie od imienia męża zyskała prawdopodobna (bo pewności nie mam, więc w drzewie jej nie umieściłam, ale w notatkach figuruje) siostra mojego 4xpradziadka Aleksego Matuszewskiego vel Matusiaka. Otóż Jadwiga Matusiakówna poślubiła w 1809 roku Jędrzeja Błaszczaka. Owdowiała i w jakiś czas potem wyszła za mąż za Wojciecha Chojnackiego. W akcie spisanym przy okazji tego ślubu widnieje jednak nie jako Jadwiga Błaszczakowa, tylko Jadwiga… Jędrzejka. Przyznaję, to jedyny taki przypadek w rodzinie, ale nazwiska takie jak Agnieszka Kazimierzówna, Katarzyna Piotrówna, Agnieszka Michałowa czy Franciszka Wojtkówna w początkach XIX wieku nie były niczym wyjątkowym. W książce Chłopki, o której tu pisałam, dobrze jest zobrazowana pozycja kobiet w ówczesnym społeczeństwie. Pomijanie nazwisk kobiet czy nadawanie przydomków odojcowskich/odmężowskich świetnie to obrazuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz